Miniaturka 1: Zavzedka 2/?

Część poprzednia: klik
***
Steve wyrywa się ze snu, gdy czuje lekkie uderzenie w bok.

— Co do…? Zostaw, nie śpię —  mamrocze, przecierając oczy. — Gdzie jesteśmy? Czy coś…

— Jesteśmy w domu —  Bucky wcina mu się w słowo, nadal z SGR-26 w ramionach.

— Wszystko ok, chłopcy?

Natasha wyłania się z kabiny pilota z dyskiem w jednej ręce i Stark Padem w drugiej.

— Tak, jasne —  mówi Steve, gdy Bucky mamrocze ciche „Zobaczymy” i mija go, wychodząc z Jeta. Natasha patrzy na Steve’a, ale nie mówi ani słowa, kiwając głową w stronę rampy. Ten wzrusza tylko ramionami w odpowiedzi i rusza w stronę mieszkania.
 Drzwi są otwarte, a Fury czeka na nich tak, jak było uzgodnione. Natasha wchodzi pierwsza i skina lekko głową na powitanie, a Steve podąża tuż za nią i widzi, jak nieznana mu agentka robi krok w stronę trzymającego dziecko Bucky’ego.
Steve patrzy na stojące na stoliku nosidełko z logiem orła i zastanawia się, po co, u diabła, SHIELD sprzęt przeznaczony dla niemowląt? Organizują wyprawki dla pracowników? Prowadzą żłobek? Zajmują się szkoleniem niemowląt na śmiertelnie niebezpiecznych agentów? Ostatnia myśl wydaje się być najmniej absurdalna, co już nawet samo w sobie jest dość przerażające. Fakt, że może mieć rację, tylko to potęguje.

— Agencie Barnes —  mówi lakonicznie agentka. — Proszę o przekazanie klona w…

— Nie.

Agentka wydaje się lekko zaskoczona nagłą odmową i otwiera usta, prawdopodobnie po to, by ponowić rozkaz, ale Steve ucisza ją ruchem ręki. Widocznie jego rozkazy nadal mają jakieś znaczenie, bo kobieta przygląda się tylko, jak Bucky przechodzi przez mieszkanie i udaje się do swojej sypialni, całkowicie ignorując zebranych w salonie agentów. To nie jest duży zespół- trójka agentów oprócz Fury’ego i Hill.
Fury wita ich uniesieniem brwi, ale Steve nie jest zdziwiony tą reakcją. Biorąc pod uwagę jego poprzednie doświadczenia z Winter Soldierem i niemal całkowity brak empatii zazwyczaj prezentowany przez Barnesa, nagłe ojcowskie instynkty Bucky’ego mogą być… trochę nieoczekiwane.

— Idź, załatw to. Zdam raport — Natasha uśmiecha się lekko i unosi tablet.

Steve kiwa głową i zdejmuje tarczę z pleców, odkładając ją na blat, nim rusza w stronę pokoju, w którym zniknął Bucky. Pomieszczenie wygląda, jakby przeszło przez nie małe tornado, ale wcale go to nie dziwi.
Drzwi szafy są szeroko otwarte, a kolejne ubrania lądują na sporej już kupce na podłodze.

— Wszystko w porządku, Buck?

Bucky trzyma niemowlę w zgięciu prawej ręki, lewą przerzucając kolejne starannie ułożone w szafie stosy, aż znajduje duży, puszysty ręcznik.

— Ta, wszystko ok —   mruczy pod nosem. — Zwyczajnie chciałem znaleźć coś wygodniejszego niż kurtka. Musi być jej niewygodnie. — Bucky gładzi kciukiem miękki materiał, oddychając głęboko.— Czy mogę mieć chwilę? Tam jest po prostu… tłoczno — dodaje i posyła Steve’owi krzywy uśmiech.

— Tak, jasne. Ja, ym… pójdę i pomogę Nat — mówi, drapiąc się nerwowo po karku i robi krok w stronę drzwi.

Bucky kiwa tylko głową, chowając twarz dziecka w zagłębieniu swojej szyi. Steve może jeszcze usłyszeć jego szept, gdy znika za drzwiami.

— Mamy cię. Nie oni. Nie musisz się bać, zavzedka.

Nawet nie chce myśleć o tym, jak Bucky zareaguje, gdy odbiorą mu SGR-26. Będzie wściekły, najpewniej agresywny, a myśl, że to właśnie on będzie musiał go powstrzymać przed zrobieniem czegoś, czego będzie później żałował, sprawia, że Steve czuje się chory.

Wraca do salonu, gdzie Natasha kończy zdawać raport Fury’emu.

— … prócz tego, Steve’owi udało się zabezpieczyć kilka próbek, nim doszło do samozniszczenia.

— Większość była całkowicie niezdolna do życia. Część nie rozwinęła się nawet poza stadium komórkowe, a reszta… — Przerywa i nerwowym ruchem przygładza włoski na karku, szukając odpowiednich słów na opisanie tego, co zobaczył w laboratorium. Powinien być już do tego przyzwyczajony, widok śmierci był przecież nieodłączną częścią jego pracy, ale jednak… nie potrafił. Nie potrafił mówić o tragedii niewinnych dzieci – To tylko dziecko! – bez emocji, jakby mówił o rzeczach. — Reszta nie przeżyła. Nie wiem, co z nimi robiono, ale część z nich wyglądała jakby… Musiały być martwe od dłuższego czasu.

Fury kiwa głową, przyglądając mu się uważnie.

— Gdzie próbki?

— Zostawiłem je w zamrażarce Jeta. Ym, prócz SGR-26, oczywiście.

— Nie nazwałabym jej próbką — zauważa ostro Natasha, spoglądając na niego wzrokiem mówiącym: Jesteś kompletnym idiotą, Rogers albo Powinnam skopać twój tyłek. Albo obie te rzeczy naraz. W końcu to Natasha.

— To tylko kwestia nazewnictwa — wtrąca Hill. — Jakkolwiek nazwiemy SGR-26, klucz do klonowania ludzi jest wpisany w jej DNA.

— A czy to klucz, który chcemy zdobyć? — Natasha marszczy brwi, krzyżując ramiona na piersi.

— Jeśli dzięki temu będziemy mieć pewność, że nie wpadnie on w niepowołane ręce to tak, chcemy, agentko Romanow.

Natasha posyła milczącemu Steve’owi karcące spojrzenie, a ten tylko spogląda z nadzieją na rozważającego nad sytuacją Fury’ego. Steve pierwszy raz od dawna nie ma pojęcia, co powinien zrobić. Każdy wybór wydaje się być zły.

— Musimy zdecydować, co zrobimy z klonem — mówi Fury. — Przynajmniej na razie.

— Może powin…

— To oczywiste, że nie może tutaj zostać — ponownie wtrąca Hill, wchodząc Natashy w słowo. — Musimy ją zabrać.

— Jeśli chcesz spróbować ją zabrać, proszę, nie krępuj się, Hill. — Fury kiwa lekko głową w stronę sypialni Barnesa. — Droga wolna. Ja nie zamierzam posyłać naszych agentów do jaskini lwa, by próbowali odebrać dziecko metce lwicy — mówi, spoglądając lekko rozbawionym wzrokiem na Hill.

— Na pewno agentka Romanow i Kapitan… — zaczyna Maria, ale Natasha unosi tylko ręce, pokazując, że nie ma zamiaru się w to mieszać.

— Kapitanie? Biorąc pod uwagę obecną… niedyspozycję sierżanta Barnesa, powinieneś zabrać głos. — Fury spogląda na niego wyczekująco.

Steve… kompletnie nie wie, co miałby powiedzieć. Oblizuje wargi, odchrząkuje i stara się przedłużać chwilę ciszy tak długo, jak tylko może.
 W ich mieszkaniu jest dziecko.
To dziecko jest stworzonym przez Hydrę klonem, eksperymentem genetycznym, potencjalnym zagrożeniem, ale co najważniejsze – jest dzieckiem, do którego Bucky już zdążył się w jakiś sposób przywiązać.
Jest ważne dla Bucky’ego.
A Bucky jest ważny dla niego.
Decyzja powinna być oczywista. Ale nie jest.

— Sądzę, że SGR powinna zostać tutaj — mówi wreszcie, ku niezadowoleniu Hill, a Fury kiwa głową. — Przynajmniej przez jakiś czas. Będzie tutaj bezpieczna.

— A co potem? — Fury spogląda znacząco w stronę sypialni.

— Zajmę się tym, Nick. — Steve ścisza głos, choć wie, że Bucky i tak jest w stanie go usłyszeć.

***
Steve opiera się biodrami o kanapę, odprowadzając wzrokiem wychodzących z mieszkania agentów i pociera skronie, starając się pozbyć bólu głowy. Nienawidzi takich narad.

— Upewnię się, że dostaniecie wszystko, co potrzebne. — Natasha staje obok, uśmiechając się krzywo. — Podjąłeś dobrą decyzję. Ciesz się, inaczej skopałabym ci tyłek.

Steve parska cicho, odpowiadając uśmiechem.

— Wiedza, że to zrobisz, pomogła mi w podjęciu decyzji.

Natasha uderza go lekko w ramię, a potem poważnieje, spoglądając w stronę sypialni.

— Powinieneś do niego pójść.

— Wiem, tylko... Nie jestem pewien, czy Bucky chce teraz mojego towarzystwa. Nie chcę mu się narzucać.

—Wiem, że to trudne, Steve, ale on cię potrzebuje — podkreśla i przygląda mu się uważnie, badając wzrokiem jego twarz. — Hydra zabrała mu wiele, więcej niż komukolwiek. Może więc nadszedł czas, by w końcu dali mu coś w zamian?

Patrzą na siebie przez chwilę, a potem Natasha unosi lekko głowę, całując jego policzek na pożegnanie.

— Trzymaj się Rogers. I ani mi się waż nawalić.




***
Ciąg dalszy: klik

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (10/?)

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (9/?)

Farba