Wyzwanie 1: Kawa

Ta miniaturka jest owocem zakładu między N i Blue Greyme. Miała być wzmianka o kawie, o Thunderbolts.

***
Dyrektor Monica Chang każdy dzień zaczynała od kubka mocnej, czarnej kawy i obchodu wokół bazy.

Przechadzała się pustymi korytarzami, trafiając idealnie w moment, w którym nocna zmiana ochrony i zaplecza naukowego powoli znikała w swoich kwaterach, a dzienna jeszcze nie zaczynała ich opuszczać.
Lubiła te momenty zawieszenia i spokoju, który w tej branży był prawdziwym luksusem. Szczególnie od kiedy SHIELD – razem z jej życiem osobistym, należałoby dodać – legło w gruzach, a wprowadzenie ustawy rejestracyjnej i ciągnące się za tym następstwa skutecznie utrudniły działania agencji.


Przechodząc korytarzem oddziału rezerw naukowych, kątem oka spoglądała przez przeszklone ściany. Zignorowała krzywy salut w wykonaniu pracującego nad nowym napędem Jenkinsa, i ściskając w dłoniach dwa ciągle gorące, termiczne kubki kawy, ruszyła w stronę skrzydła szpitalnego.
Drzwi otworzyły się przed nią z cichym sykiem, a przyglądający jej się bacznie strażnicy skinęli na powitanie, odprowadzając ją wzrokiem. Może i nie dotyczyły jej wszystkie protokoły bezpieczeństwa, ale w dowództwie dawnego SHIELD było zbyt wiele szczurów, zbyt wielu współpracowników okazało się zdrajcami, by można było ufać komuś bezgranicznie.
Nawet swojemu dyrektorowi.
Szczególnie swojemu dyrektorowi, którego tajemnice miały własne tajemnice, a kłamstwa wydawały się być bardziej realne od prawdy.
I choć nowe SHIELD, które odpowiadało za powstanie Dyrektoriatu i wznowienie oraz zreorganizowanie Inicjatywy Grom*, głosiło idee zupełnie różne od tych, którymi kierowała się agencja za czasów Carter, Pierce’a czy Fury’ego, nie łatwo było wyzbyć się uprzedzeń. Zbyt wielu ludzi – współpracowników, przyjaciół, partnerów, zginęło przy rozłamie, by można było tym zapomnieć.
Ofiar było zbyt wiele.

To jednak się nie zmieniło.

Chang przystanęła przed drzwiami do pokoju TI-015, czekając aż system zabezpieczeń przeskanuje ją w poszukiwaniu zabronionych przedmiotów lub substancji. Nie wyryto niczego, więc już po krótkiej chwili drzwi rozsunęły się bezdźwięcznie, pozwalając jej wejść do pomieszczenia wypełnionego cichym odgłosem pracującej aparatury i niezbyt mocnym, ale jednak wyczuwalnym i tak specyficznym zapachem medykamentów.

Zdziwiło ją to, że pokój był pusty. Przynajmniej na tyle, na ile pusty może być pokój pacjenta w śpiączce, oczywiście. Nie zastanie tam koczującej Belovej, bawiącego się zapalniczką Raymonda, Jenkinsa z tą jego wiecznie nie zamykającą się jadaczką i próbującą go uciszyć Melissą, dumającego Atlasa, czy kogokolwiek innego było czymś… nietypowym.
Chang nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zauważyła papierów rozrzuconych na stojącej pod ścianą kanapie – która według przepisów nie powinna się tutaj znajdować, ale Luke’a to nie obchodziło – koca przerzuconego przez jej oparcie i kubka ze stygnącą kawą stojącego na niskim stoliku w rogu. Ktoś musiał być tutaj całkiem niedawno.

Postawiła jeden z trzymanych przez siebie kubków termicznych na stoliku, a drugi objęła obiema dłońmi, wpatrując się w pikający cicho kardiogram, by po chwili przenieść wzrok na leżące na łóżku ciało.
Barnes wydawał się być niepodobny do samego siebie. Blady, z zapadniętymi policzkami, podkrążonymi oczyma, kroplówkami podłączonymi do ciała i twarzą zasłoniętą przez maskę pozwalającego mu oddychać respiratora, wydawał się być dziwnie kruchy i młody, tak inny od tego bezwzględnego Żołnierza, na którego próbował pozować, chroniąc się przed kolejnymi ciosami od życia. Brak niemal doszczętnie zniszczonej przez Schmidt protezy, którą Jenkins próbował poskładać i unowocześnić w swoim warsztacie, tylko potęgował to wrażenie.    

Podeszła bliżej, stając z boku łóżka

—Masz się z tego wylizać, zrozumiano, żołnierzu? — powiedziała cicho, opierając jedną rękę o barierkę łóżka. — Nie życzę sobie zgonów na mojej zmianie. Choć mogłam ci tego nie mówić — dodała po chwili. — Wiem, że zawsze robisz mi wszystko na przekór.

Poklepała go lekko po zdrowym ramieniu i ruszyła w stronę wyjścia, by skierować się w stronę swojego gabinetu.

Zaczynał się kolejny długi dzień.
***

*Miało być Thunderbolts, ale  nie wiem, co mi odbiło, że to tłumaczę i to w taki sposób…
+ "TI"- Terapia Intensywna

Komentarze

  1. "Przechodziła się pustymi korytarzami, trafiając idealnie w moment (...)" - "przechadzała" albo bez "się". Tak mi się wydaje, bo "przechodziła się pustymi" brzmi dziwnie.

    Bo Inicjatywa Grom brzmi tak dumnie, dlatego :P
    Takie pojedyncze teksty świetnie działają na wyobraźnię, bo czytelnik może poczuć się przez chwilę jak autor, pomyśleć co się stało wcześniej, co później, a przy tym każdy (no, raczej prawie każdy) scenariusz mógłby być prawdopodobny.

    Aż można uronić łzę nad niedolą naszego staruszka. I jakoś tak smutek się potęguje, gdy dochodzi do człowieka myśl, że Bucky naprawdę robi wszystko na przekór.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie, że brzmi :P? Czuć tę moc.

      Staram się zarysować to, co wydarzyło się prędzej, doprowadziło do wydarzeń poruszanych w tekście, ale kluczowe jest jednak słowo "zarysować". Samemu można dopowiedzieć sobie szczegóły, a ja dzięki temu mam mniej przegadany tekst :P

      Będę brutalna i powiem, że ma to, na co zasłużył. Było nie rwać się do przodu, nie olewać rozkazów i nie zgrywać herosa.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (10/?)

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (9/?)

Farba