Miniaturka 1: Zavzedka 4/?
Część poprzednia: klik
***
Kiedy wchodzą do bazy
SHIELD, wszystkie nieudolnie ukrywane spojrzenia skierowane są na nich. A
raczej na Bucky’ego.
Steve wcale się temu
nie dziwi. Zupełnie nie.
Buck nieczęsto
pojawiał się w bazie, ale jeśli już mu się to zdarzało, zazwyczaj był ubrany w
swój czarny mundur taktyczny. Nierzadko był przy tym oblepiony brudem, prochem
czy krwią. I zdecydowanie nie wyglądał wtedy na kogoś, kto miałby ochotę na
nawiązywanie bliższych kontaktów z kimkolwiek prócz Steve’m przy swoim boku.
Ludzie się go bali,
to pewne.
Dlatego widok Winter
Soldiera ubranego w znoszone dżinsy, biały sweter, kolorowe, młodzieżowe
trampki, z włosami związanymi w niechlujnego koka, i z nosidełkiem na piersi
mógł być czymś… odrobinę niecodziennym.
Steve ze zdziwieniem
dostrzega jednak, że Bucky’emu wcale nie przeszkadzają nachalne spojrzenia
mijanych ludzi. Wydawać się mogło, że wręcz przeciwnie, że pod ich naporem
idzie jeszcze dumniej.
Steve nie mógł nie
zauważyć w nim tej cząstki dawnego Barnesa, która wychodziła na wierzch dzięki
tej chwilowej pewności siebie, nie zmąconej nawet przez niechęć – lęk –
przed ludźmi. Widzi jednak też, że z każdym krokiem się to zmienia, a cała ta
pewność siebie zaczyna się ulatniać, zmieniając Bucky’ego w strzępek nerwów.
Kiedy stają przed
drzwiami do gabinetu Fury’ego, twarz Bucky’ego zdaje się być pozbawiona emocji.
Steve dostrzega jednak lekkie drgnięcie jego ust, napięcie mięśni, które
zdradzają jego obawy.
Steve chwyta jego
bark, uśmiechając się pokrzepiająco.
— Cokolwiek zdarzy
się w środku, siedzimy w tym razem, okej?
Bucky próbuje
uśmiechnąć się w odpowiedzi, ale jego usta wyginają się w cierpki grymas.
— Okej.
— Nie pozwolimy im
jej zabrać — mówi, starannie podkreślając użycie liczby mnogiej. Wie, że dla
Bucky’ego to ważne, że w wielu sytuacjach pozwala mu się to nie rozsypać, nie
rozpaść ponownie na kawałki, które z tak wielkim trudem udało im się poskładać.
Bucky spogląda na
niego z wdzięcznością – za to, co zrobił, za to, że tu jest, że nie musi mierzyć
się z tym sam.
Drzwi otwierają się
przed nimi z cichym sykiem.
Steve wchodzi
pierwszy, starając się iść tak pewnie, jak tylko jest w stanie. Bucky wsuwa się
do środka zaraz za nim, uważnie lustrując wzrokiem każdy, nawet najmniejszy
zakamarek pomieszczenia.
W środku jest tylko
siedzący przy biurku Fury.
— Witam świeżo
upieczonych rodziców! — Fury odchyla się na krześle, splatając palce. —
Promieniejesz, agencie Barnes — mówi, a jego ton niemal ocieka ironią.
— Bardzo zabawne,
Nick — kwituje Steve. Wie, jak wygląda Bucky, jak obaj wyglądają.
Wyczerpani jak po całodziennej walce, wymięci, z podkrążonymi od niewyspania
oczami.
Steve siada na jednym
z foteli stojących naprzeciwko biurka, spoglądając trzymającego się na dystans
Bucky’ego, który stoi kilka kroków dalej. Obejmuje Becce ramionami,
przyciskając ją bliżej swojej piersi, i mierzy Fury’ego wzrokiem.
— Według wyników z
laboratorium — zaczyna Fury. — SG…
— Rebecca — wtrąca
Steve, a Fury spogląda na niego uważnie jednym okiem.
— Rebecca jest super.
Nie wiem w jakim stopniu, nie jesteśmy wstanie stwierdzić tego na tym etapie.
Pewne jest tylko to, że jej DNA w znaczącym stopniu różni się od DNA zwykłych
ludzi. Jak twoje, Barnes. — Bucky w milczeniu kiwa głową, zacieśniając uścisk.
— Będzie szybciej się uczyć, będzie szybsza, silniejsza od
swoich rówieśników. Będzie więc dla nich potencjalnym zagrożeniem.
— A jak z… — Bucky
ściąga brwi, jakby szukając odpowiednich słów. — Jak będzie dorastała? — pyta,
poprawiając jej czapkę. — Przecież ja i Steve nie starzejemy się… normalnie.
Fury rozkłada ramiona.
— Nie jesteśmy teraz
wstanie na to odpowiedzieć. Udało nam się jednak ustalić, że w tym momencie ma
jakieś pięć i pół miesiąca. W jej przypadku ciężko o dokładność, ale
popracujemy jeszcze nad tym.
Steve wypuszcza wolno
powietrze, a potem spogląda na Bucky’ego.
Wie, że musi coś
zrobić. Musi zapewnić Bucky’ego w tym, że czarna torba leżąca na tylnym
siedzeniu samochodu wcale nie jest mu potrzebna, że może schować ją ponownie,
zamknąć w najciemniejszym kącie szafy, a za jakiś czas – może nawet rozpakować
i zapomnieć o niej, bo nie musi już uciekać. Pomagał Steve’owi
niemal przez całe życie, często własnym kosztem, więc teraz nadszedł czas, by
ten mu się odwdzięczył.
Steve przesuwa wzrok
na Fury’ego i stara się wyglądać na tak pewnego siebie, jak tylko jest wstanie.
— Nick — zaczyna i
stara się zabrzmieć jak Kapitan Ameryka tak mocno, jak tylko może. Teoretycznie
nie powinno to sprawiać mu żadnego problemu, bo przecież jest Kapitanem
Ameryką, ale praktycznie… Praktycznie przebieranie tego tonu jest o
wiele trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. — Nie pozwolimy ci jej zabrać.
To dziecko, a nie tylko eksperyment naukowy.
Fury pochyla się,
opierając łokcie o blat biurka.
— Sądzisz, że jestem
tak głupi, by próbować odebrać mu dziecko? — pyta, wskazując w
stronę Bucky’ego. — Nie chcę stracić ani kolejnych agentów, ani drugiego oka. —
Spogląda na nich znacząco.
Bucky posyła mu w
odpowiedzi ostry uśmiech, a niemowlę w jego ramionach nie odejmuje mu
drapieżności.
— Nie chcesz jej
zabrać?
— Uparłeś się, że
dasz sobie radę z tym tutaj. — Ponownie wskazuje na Bucky’ego. — Muszę
przyznać, powoli zaczyna wychodzić na ludzi, a to niemały sukces. Bez obrazy,
Barnes. — Unosi dłoń w jego stronę. — Jednak nie jestem też aż tak głupi,
by dać wam, a w szczególności tobie — zwraca się do Bucky’ego
— całkowicie wolną rękę. Załatwimy odpowiednie papiery, pozwolimy bawić ci
w tatuśka, a tobie Rogers w jego matkę-kaczkę, ale będziemy trzymać rękę na
pulsie. To nie jest zwykłe dziecko, nie wiemy jak bardzo super jest,
co dokładnie Hydra jeszcze w nią wpakowała, ani nawet kim była zastępcza matka,
więc musimy mieć ją na oku. To jasne?
Choć Steve wpatruje
się w Fury’ego, czuje na sobie wzrok Bucky’ego. Jest równie zdziwiony co on,
jeśli nie bardziej. Nie, wróć, Bucky musi być zszokowany. Choć pewnie i to
określenie nie wyraża zbyt dobrze tego, co teraz czuje.
— Miałem wiele
argumentów, którymi chciałem cię przekonać — mówi głucho Steve, nadal nie
opędzając się od ogarniającego go zdziwienia.
— Mam gdzieś twoje
argumenty, Rogers.
— Zaskoczyłe…
— Gdzie jest haczyk,
Fury? — Głos Bucky’ego jest napięty, jak zresztą cała jego postawa.
— Uznajmy to za gest
pojednania. — Ponownie odchyla się na krześle, odpychając się od biurka. —
Jeszcze jakieś problemy? Nie? Świetnie. Zgłoście się do Hill, załatwicie sprawę
dokumentów.
— Naprawdę sądzisz,
że od tak ci uwierzę? — Bucky prycha, poprawiając lekko ułożenie na piersi
nosidełka z gaworzącą cicho Beccą. — Nie ufam ci.
— A ja nie ufam
tobie, Barnes. I daleko na tym nie zajedziemy.
/Steve przygląda się, jak przez
chwilę mierzą się wzrokiem.
— Dzięki, Fury. —
Bucky pierwszy przerywa tę walkę na spojrzenia, a potem zakrywa dłońmi uszy
Beccy. — Widocznie nie jesteś aż takim chujem, za jakiego cie
miałem.
***
Kiedy drzwi windy się
otwierają, Steve przez chwilę ma wrażenie, że jego serce stanęło, gdy Natasha
niemal siłą wciąga ich do środka.
Jej spojrzenie
automatycznie kieruje się na dziecko na piersi Bucky’ego.
— I co…?
— Fury załatwi
dokumenty. W świetle prawa będę jej ojcem. — Bucky uśmiecha, gdy Natasha
pochyla się, by zrównać swoją twarz z twarzą Beccy. Dotyka palcem wskazującym
jej nosa, na co ta wydaje z siebie cichy pisk. Natasha mówi coś do niej cicho.
Najpewniej po rosyjsku, bo Steve nie rozumie ani słowa.
Powinien wreszcie
nauczyć się tego języka.
— Jednak Fury chce
mieć ją na oku. Nie wiedzą, jak bardzo będzie różnić się od normalnego dziecka
— dodaje po chwili. — Nie chcą dopuścić do tego, by przypadkowo wyrządziła
komuś krzywdę. — Krzywi się.
— Lub sobie — wtrąca
Steve. — Ma twoje geny, Buck. Nigdy nie grzeszyłeś gracją
— Z ciebie też żadna
primabalerina, Rogers — prycha.
— Ale to nie ja
wszedłem w ognisko. Trzy razy.
— Nie ja zarwałem
skle… — Bucky urywa wpół zdania, gdy Becca wydaje z siebie głośny pisk. Wydawać
by się mogło, że pełen dezaprobaty.
— Ow, jesteś zła, bo
mamusia i tatuś się kłócą? — Natasha trąca palcem jej pulchny policzek.
Bucky spogląda na nią
wściekłym wzrokiem, a potem odwraca się, zasłaniając dziecko ramionami. Kiedy
drzwi windy wreszcie się otwierają, wymaszerowuje do holu, nie oglądając się za
siebie.
Steve przewraca tylko
oczami i posyła Natashy pożegnalny uśmiech, zanim rusza za Barnesem,
nadganiając dzielącą ich odległość w kilku krokach.
Wie, że Bucky idzie
tak wolnym krokiem, bo na niego czeka. W końcu to on ma kluczyki.
— Przestań się dąsać,
bo nie urządzę ci baby shower! — krzyczy za nimi Natasha, zanim drzwi windy
zaczynają się zamykać.
— Że nie urządzisz
mi czego, Romanoff?!
***
Wystarczyło kilka
dni, by przekonać się, że Natasha nie żartowała.
Steve powinien to
przewidzieć, w końcu Romanoff nie rzucała słów na wiatr. Jednak wchodząc do
Stark Tower, nie spodziewał się tego, że to właśnie będzie ten dzień, w którym
dowie się czym naprawdę jest baby shower. W tym przypadku było dość… nietypowe
i odrobinę spóźnione, ale nikomu zdawało się to nie przeszkadzać.
Nawet Bucky’emu, który nie wyglądał na tak szczęśliwie zażenowanego
od swoich ostatnich urodzin i imprezy urządzonej dla niego przez Avengers, a
raczej przez Tony’ego, który usilnie wypierał się swojego wkładu i udawał, że o
niczym nie wie i wszystko jest sprawką Pepper.
Steve wie, że choć
Bucky udawał, że ledwo widoczny spod świeczek tort go zezłościł, tak naprawdę
był wtedy szczęśliwy. Ale tamto szczęście wydawało się być niczym przy tym, co
czuł teraz. Steve znał go na tyle, że nie mógł tego nie zauważyć.
Steve nie mógł się
nie uśmiechnąć, gdy przyglądał się Bucky’emu kłócącemu się z Natashą o to,
że nigdy, nawet po swoim trupie nie pozwoli jej
dać Becce Bucky Beara.
Przyglądał się temu,
jak delikatny jest Bucky, kiedy przekazuje dziecko siedzącej
obok niego Pepper. Steve nie widział go takim od… chyba nigdy. Pamiętał, jak
ostrożny był, gdy zajmował się swoimi siostrami, ale to jednak nie było to
samo. Rozumiał, że Buck nie był już tamtym człowiekiem. Był kimś innym – kimś,
kto zawierał w sobie cząstkę czystej, z trudem hamowanej brutalności, będącej
pamiątką po tym, kim był przez te wszystkie lata.
Ale teraz, bardziej
niż kiedykolwiek przedtem, ma powód i motywację do tego, by być kimś innym.
A Steve mu w tym
pomoże. Tak, jak mu to obiecał.
Komentarze
Prześlij komentarz