Wyzwanie 2: Poranek

Ta miniaturka jest owocem zakładu między N i Blue Greyme. Miała być wzmianka o lakierze do paznokci, o Thunderbolts, a także Bucky/Yelena (yep, takie małe wynagrodzenie ukatrupienia jej)

***
James Barnes nienawidził umierać.

Może i to stwierdzenie wydaje się brzmieć absurdalnie, ale tak właśnie było, a Bucky miał całkiem niezłe doświadczenie w opuszczaniu tego świata.

Doskonale pamiętał ten pierwszy raz, tak dawno temu.
Słowa modlitwy - Sh'ma Yis'ra'eil Adonai Eloheinu Adonai echad… – zostały wyrwane z jego ust przez podmuchy lodowatego wiatru, i zastąpione krzykiem strachu.

Jego ciało przeżyło, ale dusza, jego yechidah stała się martwa, gdy świat przed nim znikał w wirującym śniegu, pokrywającym jego wspomnienia, jego umysł, jego serce nieprzeniknioną, pustą bielą.
Pamiętał okowy lodu, dłonie dotykające jego ciała, syki elektryczności, które już na zawsze pokryły biel krwią, bólem i ciemnością. 
Wzięli jego duszę, wyrwali ją z jego ciała, nie pozostawiając nic poza strzępami, starającymi się utrzymać to, co pozostało z jego człowieczeństwa.

Miał umrzeć, ale przeżył.
Zniszczony, żywy, ale martwy wewnątrz.

Po upadku SHIELD, po uwolnieniu się z łap Hydry starał się odkupić swoje winy, zmyć z siebie zapach krwi, którym przesiąkła jego skóra, wyrzucić z głowy krzyki i błagania o litość.
Pozwolił się odnaleźć Kapitanowi  Steve’owi, temu samemu człowiekowi, który już dwukrotnie wyrwał go ze szponów ciemności, został, gdy prosił, by nie odchodził, walczył u jego boku, choć to nie była już jego walka.  
Został, gdy przegrali, gdy musieli złożyć broń. Pozwolił się aresztować, pozwoli zaprowadzić się przed obliczę rady nowego SHIELD.

Dali mu wybór – walka lub więzienie. Został, pozwolił wręczyć sobie broń i walczył, choć miał już dość wiecznej wojny.
Dali mu drużynę, dali mu ich akta. Nienawidził tych ludzi za to, czego dokonali, ale został i walczył u ich boku. 
Dali mu opiekuna. Yelena była tak samo piękna jak wtedy, gdy ją poznał, tak dawno temu – nadal miała oczy jak syberyjskie niebo w środku zimy, usta jak krew pokrywająca ich dłonie i śmiech kojarzący mu się ze Stambułem. Miała masę demonów, tak jak on, ale potrafiła stawić im czoła. Potrafiła obronić go przed całym światem, tak jak on tego nie potrafił, nie był w stanie. Potrafiła uspokajać go godzinami, gdy dławił się, dręczony wspomnieniami i koszmarami. 
Dała mu nadzieję, pomogła dostrzec, że nie wszystko jest takie, jak może się wydawać.

Zaczął otwierać się na ludzi, powoli zaczynał ufać ludziom, z którymi walczył. Byli po tej samej stronie, wszyscy zranieni i zniszczeni przez życie.
Zaczynał mieć przyjaciół, do których bez obawy mógł odwrócić się plecami, którym powoli pokazywał prawdziwego siebie – nie Żołnierza, a skrzywdzonego człowieka, którego dusił w sobie.
***
A potem umarł po raz kolejny.

Sin była wściekła, opanowana przez rozpacz i żal, przez moc Kamienia, która ją opętała. Potężniejsza niż kiedykolwiek, potężniejsza niż ktokolwiek z nich. 
W zmieniającym się w ruinę mieście, w otoczeniu ginących ludzi i upadających członków drużyny – jego przyjaciół – decyzja, którą podjął, wydawała mu się być oczywista.

Nie żałował jej nawet wtedy, gdy młot Sin przebijał się przez jego ciało miażdżąc, rozrywając wnętrzności i łamiąc kręgosłup. 
Kiedy spadał z budynku, wpatrzony we wschodzące słońce i wybuch, który spowodował podłączony do ciała Sin ładunek, wiedział, że umiera.   
Słowa modlitwy - Sh'ma Yis'ra'eil Adonai Eloheinu Adonai echad… – zostały wyrwane z jego ust, przez krzyk bólu, gdy uderzył o betonowe podłoże.

Tym razem nie było bieli, była tylko czerń ogarniająca jego zmysły coraz bardziej z każdą sekundą. Czasem wracały do niego przebłyski świadomości. Słyszał wtedy krzyki i płacz, czuł, że ktoś podnosi jego ciało, zabiera je gdzieś. Wiedział, że gdzieś go wiozą, wiedział, że zabierają jego mundur.
Słyszał słowa każące mu nie odchodzić, każące mu się skupić*.

Nie potrafił.
Ból zaczął odchodzić i pozostała już tylko ciemność.
***
A potem miał wrażenie, że płonie żywcem.

Coś zżerało go od środka, paliło każdy mięsień, każdy nerw. Chciał od tego uciec, chciał, by wreszcie nadszedł koniec, ale był uwięziony w bezwładnym ciele.

Jeśli piekło nie istniało, gdzie był? Czym były te męki, jeśli nie karą za wszystkie grzechy, które popełnił?

Czasem zdawało mu się, że słyszy głosy, strzępki słów. 
Czasem zdawało mu się, że czuje czyjś dotyk, czyjąś obecność.
***
A potem się obudził.

Miał umrzeć, ale przeżył.
Zniszczony z zewnątrz, ale wewnątrz nadal żywy.

Każdy, najmniejszy ruch był niewyobrażalnie bolesny, ale otworzył oczy, otworzył usta, odezwał się.

Była tam, jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał. Dotyk jej palców, dotyk jej ust był bolesny, ale to był dobry ból i znaczył więcej, niż jakiekolwiek słowa.

Wiedział, że czekają go tygodnie badań, rehabilitacji, chodzenia w stabilizatorach i prób pogodzenia się z tym, że tym razem przez chwilę naprawdę był martwy. 
Wiedział, że dyrektor Chang wyciągnęła go z powrotem do świata żywych, i że związane z tym konsekwencje są czymś, czego nie potrafią przewidzieć.
Wiedział, że jest ryzyko, że już nie powróci do dawnej sprawności.

Nie przeszkadzało mu to. Było warto.
~~~
Drużyna odwiedzała go na zmianę.

Dzięki temu miał się zbytnio nie forsować. Tak przynajmniej twierdzili lekarze.
Rzeczywistość okazała się… odrobinę inna.

Każdy po kolei, bez – niemal – żadnego wyjątku, prawił mu kazania.
Nawet ten cholerny zdrajca Raymond.

Musiał znosić karcące spojrzenia, słuchać wyrzutów i gróźb tego, co stanie się, gdy tylko ponownie będzie na chodzie. Kolejka ludzi, którzy chcieli skopać mu tyłek rosła każdego dnia, ale czuł się z tym… dobrze.
A myśl, że Yelena nadal się do niej nie zdeklarowała, odrobinę go przerażała. 
  
Była obok każdego dnia, uśmiechała się, podawała mu wodę, pomagała mu w jedzeniu i siadaniu, bo nadal sprawiało mu to problemy. Goliła go, czesała i sprawiała, że nie czuł się przy tym upokorzony. 
Ale nie była na niego wściekła.

Zmieniło się to dopiero ósmego dnia po jego przebudzeniu.

Siedziała obok niego na szpitalnym łóżku, uzupełniając podrzucone jej przez Chang papiery, jak każdego poranka. Wiedział, że będzie zajmowała się trenowaniem nowych kadetów.
Z ciężkim, bolesnym jękiem podciągnął się na poduszkach i sięgnął prawą ręką po stojącą na stoliku szklankę wody. Udało mu się napić, nie oblewając przy tym ani siebie, ani niczego wokół, a potem odstawił ją z powrotem. 
Yelena uważnie śledziła wzrokiem jego ruchy, po raz pierwszy zrobił to zupełnie sam.

— James? — spytała cicho, przekrzywiając lekko głowę.

— Huh?

— Jestem naprawdę szczęśliwa, że wreszcie wracasz do siebie. — Uśmiechnęła się, odkładając papiery na bok, i pochyliła się nad nim, muskając włosami jego twarz. — Naprawdę cię się cieszę. Ale wiedz, że jeśli jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, cholerny idioto, to wygrzebię cię z grobu, załatwię, ze znowu cię ożywią, a potem osobiście poćwiartuję i to tępym nożem. Zrozumiałeś?

Pokiwał tylko głową, gdy pocałowała go w czubek głowy.


Boże, kochał swoją dziewczynę.

***

*Na Bucky’ego nie działają żadne znieczulenia, więc musieli operować go bez nich, na żywca. Dlatego Karla, która posiadała umiejętności podobne do tych, którymi dysponował Fennhoff, mogła pomóc Bucky’ego i "wyłączyć" go na ból fizyczny.

Komentarze

  1. Zdecydowanie Yelena nosi spodnie w tym związku. To trochę jakby kontynuacja "Kawy", nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat to, że to ona nosi spodnie, wielką tajemnicą nie było :P
      I yep, te miniaturki są powiązane. "Lakier do paznokci" i będące w fazie tworzenia "Dzieci" to ten sam świat, że tak to ujmę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (10/?)

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (9/?)

Farba