Wybór │Choice

N: Małe AU w stylu „Co by było gdyby...?" do pewnej sceny z CA:CW, które zmienia wszystko i daje happy end, którego nikt nie chciał. Ja też nie, ale tak się kończy zbyt długie wystawienie mnie na działanie słońca, a potem odcięcie mi Internetu. Poważnie, nikt nie chciał takiego tekstu, ale co poradzę? 
Długość: 3 140 słów, 9,5 strony w Wordzie zapisanych Calibri 12. I tak, to nikogo nie obchodzi, ale co tam.

Tekst dostępny jest też na Wattpadzie :* Proszem, o to link: klik

***
— Czasem naprawdę mam ochotę wybić ci te twoje idealne ząbki… Ale nie chcę, żebyś odszedł. — Tony patrzy na niego z góry, udaje, że ma całą sytuację pod kontrolą, ale wystarczy jedno krótkie zerknięcie na jego twarz, by zobaczyć tak rozpaczliwie ukrywaną desperację, nadzieję w jego oczach, kiedy mówi: — Potrzebujemy cię, Cap.

Steve musi odwrócić wzrok, przełknąć tworzącą się w gardle gulę.

Potrzebujemy cię, Cap.

Ludzie potrzebowali Kapitana Ameryki, ludzie kochali Kapitana Amerykę.
Steve doskonale zdawał sobie z tego sprawę i zakładając kostium Kapitana Ameryki, był po prostu Kapitanem Ameryką. Uśmiechał się, błyszczał w świetle fleszy, głosił przemowy o wolności, honorze i odwadze. Pozował do zdjęć, całował dzieci i walczył dla świata, o świat, który go potrzebował. Był uwielbiany, był kochany, otoczony ludźmi, którzy wskoczyliby za nim w ogień.
A później wracał do domu.
Ściągał kostium, a razem z nim maskę, którą przybierał za każdym razem, kiedy stawał się Kapitanem Ameryką. Wchodził do mieszkania, w którym każdy pusty kąt, każda minuta spędzona we wszechogarniającej ciszy przypominały mu o tym, że wszyscy ludzie, których znał i których kochał przecież tak niedawno temu, już odeszli. Wszystkie znane miejsca, kryjówki z dziecinnych lat, bary, do których Bucky zabierał go na potańcówki z ubłaganymi o podwójną randkę dziewczętami… Wszystko obróciło się w pył. Tak, jak i on rozpadał się na kawałki żyjąc ze świadomością, że wszyscy jego przyjaciele nie żyją, a on skazany został na oglądanie ich bezdźwięcznego śmiechu na starych nagraniach.

Był człowiekiem spoza czasu i odczuwał to każdego dnia. Bolesnego dnia, który poranek po poranku witał go ze świadomością, że lepiej byłoby, gdyby umarł.
Nikt nie dał mu instrukcji, jak poradzić sobie z obudzeniem się po siedemdziesiąciu latach kirostazy. Nie było nikogo, ani jednej osoby, która poprowadziłaby go za rękę, powiedziała, jak ma poradzić sobie z opłakiwaniem tych wszystkich tak ważnych dla niego ludzi, którzy odeszli. Nikt nie powiedział mu, jak ma wymazać z pamięci obraz własnego grobu, otoczonego oceanem identycznych białych kamieni z nazwiskami tak wielu ludzi, których znał.
A wśród nich to jedno, którego nie potrafił zacząć opłakiwać, ponieważ rana w piersi wciąż była zbyt świeża, zbyt ostra i pulsująca w jego sercu. Przez długi czas stojąc nad tym jednym grobem nie żałował niczego tak bardzo, jak to, że trumna w jego własnym grobie była pusta.

Świat kochał Kapitana Amerykę, ale nie rozumiał i nie potrafił pomóc Steve’owi Rogersowi.

A ta jedna osoba, która kochała Steve’a Rogersa bardziej niż samego siebie, nienawidziła Kapitana Ameryki.

— Nie rozumiem cię, Buck. To przecież nie ma sensu. — Pokręcił głową, wciąż uśmiechając się tym swoim typowym, przyjaznym uśmiechem. Nie potrafił patrzeć na Bucky’ego bez wygięcia w górę kącików ust.

— To ma bardzo wielki sens! — wytknął mu, przeciągając nieco „r”.

Steve naprawdę podziwiał to, jak mocną głowę ma Bucky. Sam nigdy nie pił, nie tylko dlatego, że wcześniej nie mógł, a teraz nie miało to sensu. Jego ojciec skutecznie wpoił mu obrzydzenie do alkoholu1. Nigdy jednak nie strofował Bucky’ego. To były jego decyzje i Steve wiedział, że pije z głową i umiarem. I cóż, mimo wszystko był pod wrażeniem tego, jak wiele Bucky zdołał wlać w siebie alkoholu tego wieczora.

— Jaki? — spytał, nawet nie udając ciekawości.

— Ty to ty, Steve. — Spojrzał na niego, a nieco zbyt długie włosy opadały mu już na brwi. — Jesteś moim przyjacielem i kocham cię nad życie, przyrzekam na miłość matki. — Uderzył się w pierś. — Ale nienawidzę Kapitana Ameryki. Wiesz za co? — Spojrzał na niego uważnie. — Bo cię naraża. I ja… Nie wiem, czy kiedykolwiek przyzwyczaję się do tego, że wkładasz maskę, chwytasz tarczę, a ludzie do ciebie strzelają. Każdego dnia boję się, że spudłuję, że nie dostrzegę któregoś z nich i… To nie jest dla mnie łatwe. — Przygryzł dolną wargę, myśląc nad czymś intensywnie. — Pogodziłem się z myślą, że mogę tu zginąć, ale… Steve… — Spojrzał mu prosto w oczy. — Nie chcę, żebyś ty tu zginął.

Steve musiał odwrócić wzrok, przełknąć tworzącą się w gardle gulę.

— I boję się, że Kapitan Ameryka będzie tym, który mi cię odbierze.

Cóż, Bucky w pewnym sensie miał rację. Kapitan Ameryka był tym, który ich rozdzielił. Miał ratować świat, ocalić życia milionów ludzi, a nie potrafił ocalić tego jednego człowieka, który znaczył dla niego wszystko.
I Steve nie wiedział, czy to dar od Boga czy boska kara, ale dostali drugą szansę. Nie chciał jej zmarnować, chciał zrobić wszystko, by tym razem ocalić Bucky’ego, ale nie potrafił.

Szukał go dwa lata i nie mógł pozwolić na to, by ktoś mu go odebrał, by ktoś znów go skrzywdził. Jeśli tylko będą próbować, będą musieli wyrwać go z martwych rąk Rogersa, który nie zmarnuje kolejnej szansy. Nie znów, nie teraz.

Póki co wciąż można odkręcić wiele rzeczy. Tony nie odpuszcza, desperacja w jego głosie, w jego spojrzeniu przybiera na sile, a Steve nie potrafi patrzeć mu w oczy. — Tylko podpisz to, proszę.

Steve okręca się na krześle, przegrywając próbę sił z samym sobą.

On i Tony nigdy nie byli przyjaciółmi. Przynajmniej Steve nigdy nie postrzegał ich relacji w ten… tak bliski i niemal intymny sposób. Dla niego za słowem przyjaciel kryło się znacznie więcej niż dla wielu współczesnych ludzi.
On i Tony byli… Ciężko było mu jednoznacznie określić to, co ich łączyło. Większość wspólnie spędzonego czasu spędzali na słownych utarczkach i wzajemnym skakaniu sobie do gardeł. Tony był trudnym przypadkiem ze skomplikowanym charakterem i przejściami, których Steve nie znał, i…

I Steve wiedział, że Tony nienawidzi Kapitana Ameryki.

Wiele dzieci przeraża potwór spod łóżka, duch za oknem, monstrum z szafy, a…  A dom Starków także był nawiedzony. Przez najgorszego potwora, jakiego mogło wyobrazić sobie dziecko kogoś tak ambitnego jak Howard Stark – wiecznie porównywanie to dzieła życia ojca, człowieka martwego od dekad, ale wciąż żywego w czterech ścianach jego domu.
Steve wiedział jednak, że z upływem czasu Stark widział w nim coraz mniej z Kapitana Ameryki, a coraz więcej ze Steve’a Rogersa.

Tony mu ufał. Po tym, jak zdradził go człowiek, którego uważał niemal za ojca, jak stracił Jarvisa, jak odeszła Pepper… Tony mu ufał.

Niech ostatnie dwadzieścia cztery godziny mają znaczenie. Tony przesuwa Protokół w jego stronę.

Steve wie, że nie zasługuje na jego zaufanie.
Wie, że będzie kolejną osobą, której Tony zaufał, a która go zdradzi. Bo zawsze wybierze Bucky’ego.

Stevie wie, że nie zasługuje na to, by Bucky mu wybaczył.
Bucky, który o niego dbał, który harował na dwa etaty, żeby zdobyć pieniądze na jedzenie i leki. Który oddawał mu swój koc w zimne dni, który opiekował się nim od dnia, w którym po raz pierwszy pobił zaczepiających go łobuzów, gdy byli dziećmi. Bucky dbał o niego bardziej, niż o samego siebie, a on nie potrafił go złapać, nie potrafił go odnaleźć, nie potrafił o niego zadbać i ocalić przed konsekwencjami działań, na które Bucky nie miał wpływu.

Bucky nie powinien mu wybaczyć. Tak, jak i Steve sobie tego nigdy nie wybaczy.

— Przeniesiemy Barnesa do szpitala w USA, zamiast do pudła w Wakandzie…

Steve sięga po pióro, słysząc nazwisko Bucky’ego.
Nie potrafi jednak podpisać. Ufa Tony’emu, jednak…
Wstaje, uciekając przed jego spojrzeniem, odwraca się do niego plecami. Wciąż ma nadzieję, że kiedy tylko spojrzy na otaczające ich ekrany, choć na jednym z nich dostrzeże twarz Bucky’ego.

Nie twierdzę, że to niemożliwe… zaczyna w końcu, obracając pióro w dłoni i odwraca się, by spojrzeć Tony’emu w oczy. —  Ale potrzebuję zapewnień.

Tak, jasne. Tony odwraca się, rozkłada ramiona, jakby chciał go uściskać,  a iskierka nadziei w jego oczach rozbłyska nieco jaśniej. Jak tylko ogarniemy sprawi PR, dorobimy aneksy do dokumentów. Przywrócimy ciebie, Wandę…

Wanda?  Steve spina się na moment. Co z nią?

Tony siada na krześle i na moment wbija spojrzenie w papiery przed sobą, zanim unosi je na Steve’a.

Jest bezpieczna w domu. Vision dotrzymuje jej towarzystwa.

Steve załamuje ramiona i spogląda na Tony’ego z wyraźną dezaprobatą, ma jego imię już na końcu języka, chce powiedzieć, że za każdym razem, kiedy tylko zaczyna mieć nadzieję na to, że Tony przejrzał na oczy, to on wszystko rujnuje, ale…

Zamiast tego bierze głęboki oddech.

Nie może dopuścić do tego, by Wandzie się coś stało. Obiecał Clintowi, że o nią zadba i zamierza dotrzymać słowa.
Wanda nie ma obywatelstwa, nie jest Amerykanką, kiedy ją tu przywieźli, nie miała nawet wizy. Była za to oskarżona za współudział w zniszczeniu Johannesburga, za katastrofę w Sokovii, a tera… A teraz ludzie oskarżają ją o to, że chciała ocalić ludzi w Lagos.

Wbija spojrzenie w swoje buty.

Wanda jest bezpieczna?

Słyszy, jak Tony z ulgą wypuszcza powietrze z płuc.

Kiedy tylko uda nam się uspokoić media, oczyścimy ją z zarzutów. Ale do tego czasu ona cię potrzebuje, Steve. My cię potrzebujemy, więc proszęSteve unosi spojrzenie, zaskoczony tym, jak desperacko brzmi Tony. Nie rób niczego głupiego.

Ona cię potrzebuje, Steve. My cię potrzebujemy.

Od osiemnastego roku życia Steve niemal nie miał rodziny. Jego rodziną był Bucky, później zaczął dostrzegać ją w swoich przyjaciołach, w jego Wyjącym Komando, ale potem… Potem stracił ich wszystkich i przez tygodnie, miesiące, lata znów był sam.

A potem pojawili się Avengers, a Steve zmienił puste mieszkanie na bazę pełną ludzi, którzy dostrzegali coraz więcej Steve’a Rogersa w Kapitanie Ameryce.

A Bucky był w tym samym budynku. Po tak długim czasie, po tysiącach mil i setkach mylnych tropów, Bucky był w tym samym budynku.

Nie mówię nie… zaczyna po chwili. Ale chcę mieć to na piśmie mówi, patrząc Tony’emu prosto w oczy.

Tak, jasne. Co tylko chcesz. Do…

­— Najpierw chcę go zobaczyć wchodzi Tony’emu w słowo.  Chcę mieć pewność, że Bucky jest bezpieczny mówi twardo, chcąc pokazać, że to właśnie jego warunki, że to coś, czego nie odpuści. Chcę mieć na piśmie, że zostanie umieszczony w bezpiecznej placówce, w której będę mógł go odwiedzać, w której będzie traktowany z godnością, i w której mu pomogą. Żądam solidnie przeprowadzonego śledztwa w sprawie Wiednia i wszystkich popełnionych przez Hydrę przestępstw. Na Boga, ma nadzieję, że Bucky wybaczy mu to, co robi. Chcę mieć pewność, że Wanda nie zostanie deportowana i nie zostanie oskarżona za to, co wydarzyło się w Lagos. Zbliża się do stołu, cały czas obracając pióro w dłoniach. Chcę mieć pewność, że Sam nie zostanie do niczego zmuszony i w razie potrzeby będzie mógł odejść bez konsekwencji zakończył, podając Tony’emu pióro.  To moje warunki. Jeśli dostanę je na piśmie… Wrócimy do tej rozmowy.

Tony unosi lekko kącik ust w górę, poprawiając klapy marynarki.

 Ross mnie wyklnie.

Wolisz, żebym ja to zrobił?  To mogło brzmieć jak próba żartu, ale ją nie była. Nie możemy pozwolić na to, by Avengers się rozpadli, Tony. A… Z jedną ręką na kierownicy wciąż można prowadzić, prawda? przytoczył słowa Natashy. — Ufam ci i wierzę, że pokierujesz nas w odpowiednią stronę powiedział, patrząc mu w oczy.
Mógł ufać Tony’emu, choć Tony nie mógł zaufać jemu.
Nie mógł mu jednak teraz o tym powiedzieć. Powiedzieć o tym wszystkim, co ukrywał przed nim od niemal dwóch lat. Nie teraz. Zwłaszcza po tym, jak dostrzegł, ile znaczyły dla niego słowa ufam ci.

Tony mógł ufać Kapitanowi Ameryce, ale Steve Rogers nie zasługiwał na jego zaufanie.
***
Steve nie mógł uwierzyć w to, co przekazała mu Sharon. Gdyby tylko… Gdyby tylko podjął inną decyzję, gdyby tylko jego rozmowa z Tony’m się przeciągnęła… Steve nawet nie chciał wiedzieć, co mogłoby się stać.

Mężczyzna, który zidentyfikował się jako doktor Broussard, lekarz wezwany przez ONZ z Genewy, żeby odbyć sesję z Bucky’m, nim Steve zostanie do niego dopuszczony…
Nie był nim. Friday – asystencka SI Tony’ego, którą ten niepostrzeżenie wypuścił do systemu – wykorzystała system rozpoznawania twarzy i w porę uruchomiła alarm, stawiając ochronę i Everetta Rossa w pełni gotowości.
Fałszywym lekarzem okazał się być pułkownik Helmut Zemo, przed laty działający w sokovskim wywiadzie i dowodzący jednostką EKO-Skorpion. Wystarczyło pogrzebać nieco głębiej, by dowiedzieć się, że owdowiał po incydencie w Sokovii sprzed roku.

Szybko stało się jasne, że chciał dotrzeć do Bucky’ego, by wykorzystać go w swojej grze zemsty.

Dążąc po nitce do kłębka, dotarli do zajmowanego przez niego pokoju hotelowego w małym pensjonacie na obrzeżach miasta, gdzie znaleziono nie tylko ciało zamordowanego Broussarda, ale też przejęto perukę i protezę twarzy upodabniającą do nikogo innego, jak do oskarżanego o zamach w Wiedniu Jamesa Barnesa.
Steve rozumiał motywację Zemo. Nie potrafił pojąć jednak sposobu jego działania.

— Sukinsyn — prycha Tony, kiedy razem stoją przed lustrzanym oknem celi, w której przetrzymywany jest Zemo. — Jaki niby miał plan?

— Złożony z masy przypadków — mówi tylko w odpowiedzi, posyłając Zemo nienawistne spojrzenie, którego ten nie może dostrzec. — To nie mogło się udać.

— Oczywiście, że nie. Nie jesteśmy amatorami. Jesteśmy? — Tony rzuca gdzieś w przestrzeń pytanie, na które nie chce uzyskać odpowiedzi. — Naprawdę sądził, że rzucimy się sobie do gardeł? Niedoczekanie. — Wsuwa dłonie do kieszeni, kiedy ruszają w stronę wyjścia z korytarza ramię w ramię. — W końcu jak to szło, staruszku…? „Nawet jeśli przegramy, to i tak wygramy”?

Steve przewraca oczami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Tony celowo przekręca jego słowa.

— Nawet jeśli przegramy, to zrobimy to razem — poprawia go automatycznie, zerkając na niego z pewną dozą dezaprobaty.

— Jakkolwiek. — Tony stara się wyglądać na całkowicie nieprzejętego, ale Steve zna go jednak zbyt dobrze, by nie dostrzec uśmiechu czającego się w kącikach jego ust.

— I Tony… — zaczyna i przystaje na moment, garbiąc się nieznacznie. — Cokolwiek się wydarzy… Musimy trzymać się razem, to teraz najważniejsze. — Miał nadzieję, że Tony nie wie, że wybaczy mu to, jak postąpił. Że zrozumie, iż mimo wszystko uważał to za odpowiedni sposób, by go przed tym chronić. — I dziękuję ci za to wszystko, co robisz. Jesteś dobrym przyjacielem — przyznaje szczerze.

Tak właśnie było. Tony był dobrym przyjacielem. On był jedynie kłamcą.
Nie mógł nie zauważyć, jak Tony drga, zaskoczony jego słowami. Jakby poraził go prąd – zamrugał szybko, a przez jego twarz przebiegł cień uczuć, których Steve nie potrafił określić.

Tony odchrząka, zanim skina głową, mówiąc:

— Twój Manchurian Candidate2 może zostać przetransportowany do S… Avengers Tower. Mamy tam znakomitych specjalistów, to doskonałe miejsce tymczasowego pobytu. — Wbija spojrzenie w ekran Stark Pada, który wyjął z kieszeni. — Natasha ma tę magiczną książeczkę z zaklęciami, którą zabraliśmy Zemo — mówi, a Steve wie już, że Tony tylko upewniał się, że Friday zakłóca działanie podsłuchów. — Nawet nie wiem, kiedy udało się jej ją ukraść. To jakaś tajemna sztuka szpiegostwa. Nic, co pojmą tacy szarzy ludzie, jak my — rzuca swoim typowym, nieco sarkastycznym tonem, zanim przechodzi do rzeczy: — Ona i Sharon Carter upewniły się, że doubleRoss nie położą na niej swoich śliskich rączek. Dowiemy się, co tam jest i co chodziło Zemo po głowie — zapewnia go.

Steve skina głową, uśmiechając się do niego z wdzięcznością.

— Dziękuję, Tony.

Steve jednocześnie cieszy się z tego, że on i Tony wreszcie rozmawiają jak przyjaciele, jak i nienawidzi się za to, że przez tę zmianę prawa zrani Tony’ego jeszcze bardziej.
***
Steve nie pozwala odsunąć się od Bucky’ego przez kolejne czterdzieści osiem godzin. Siedzi przy nim, nawet jeśli nie odzywają się do siebie słowem, waruje pod drzwiami przydzielonej mu kwatery, chodzi za nim krok w krok, łypiąc okiem na każdego, kto próbuje odsunąć go od niego choć o pół stopy.

Jest obok Bucky’ego, kiedy wyprowadzają go z siedziby CIA w Berlinie.
Jest obok podczas drogi do Nowego Jorku, patrząc, jak Bucky nerwowo zaciska dłonie na podłokietnikach. Bucky mówi mu, że ma lęk wysokości. A kiedy Steve uświadamia sobie, że przedtem Bucky go nie miał, czuje się jeszcze bardziej winny.
Jest obok, kiedy Bucky rzuca się na łóżku, dręczony koszmarami. Steve ma własne demony, którym nie potrafi stawić czoła, ale obiecał sobie, że zdoła obronić Bucky’ego przed jego własnymi, że zdoła obronić go przed całym światem, choćby miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu.

Jest obok, kiedy w drzwiach sypialni Bucky’ego staje Natasha.
Steve nie może nie zauważyć, że w spojrzeniu, jakim obdarza Bucky’ego, jest nuta podobna do tej, którą widzi w jej oczach za każdym razem, kiedy wspomniany jest Bruce Banner. Jest jednak znacznie bardziej wyblakła. Zapomniana.

Ty pomnisz, Jaszu?3 — pyta go, a kiedy Bucky kręci głową w geście zaprzeczenia, przez jej twarz przebiega cień ulgi.

Steve wie jednak, że Natasha nie jest wylewną osobą, więc nie zamierzał naciskać. Zresztą, miał teraz na głowie istotniejsze sprawy.
Thaddeus Ross nie zamierzał odpuścić i Steve wiedział, że będzie próbował wyrwać im Bucky’ego choćby z gardła. Zwłaszcza, że część drużyny – w tym Steve – wciąż nie podpisała Protokołu, a jedynie chwilową ugodę, która zawieszała ich działania na czas wprowadzenia odpowiednich aneksów do ustawy. Steve nie zamierzał jednak wracać tak długo, jak długo Bucky nie będzie bezpieczny.

Natasha wyciąga w stronę Bucky’ego szarą, dużą kopertę, podając mu ją z trudnym do zidentyfikowania uśmiechem.
Steve ostrożnie kładzie dłoń na jego ramieniu, pokazując mu, że jest obok.

— Nie czytałam jej — mówi Natasha, kiedy Bucky uchyla kopertę, zaglądając do środka.

Wyraźnie blednie, a jego wargi drżą, kiedy patrzy na Natashę wzrokiem przerażonego zwierzęcia zagonionego w ślepy zauek.

Nikt jej nie czytał — dodaje kobieta. — To było zbyt niebezpieczne. Jednak… Porozmawiaj z Tony’m albo Wandą. Musicie rozwiązać ten problem. — Uśmiecha się i Steve wie, że tym razem jest to prawdziwy szczery uśmiech. I cieszy go to, choć nie do końca wie, o czym rozmawiają. — I Steve… — Tym razem Natasha zwraca się do niego. — Wiesz, że Tony prędzej lub później dowie się prawdy. Lepiej, żebyś to ty mu ją przekazał.

Przez chwilę tylko patrzą na siebie w ciszy.
Steve wiedział, że Natasha wie. Była z nim wtedy w Camp Leight, połączyła fakty, jednak nie powiedziała Tony’emu. Steve mógł tylko gdybać, czy chciała chronić jego, czy może jednak Bucky’ego.

— Tak, wiem — mówi tylko. — Jednak… To nie jest dobry moment.

Natasha unosi brew.

— A czy kiedyś będzie wystarczający dobry moment? — Mierzy go wzrokiem w takim sposób, że Steve doskonale wie, że nie musi odpowiadać. Ona już doskonale zna odpowiedź.

Dlatego mówi tylko „Dziękuję za pomoc” i skupia całą swoją uwagę na Bucky’m, który wciąż kurczowo ściska kopertę.
Kiedy Natasha wychodzi, ostrożnie wyjmuje mu ją z rąk, chcąc odłożyć ją na stojący niedaleko stolik. Tak, by Bucky wciąż miał ją w zasięgu wzroku. Udaje mu się jednak dopiero wtedy, kiedy zniża swoją twarz do poziomu twarzy Bucky’ego, by móc spojrzeć mu w oczy.

— Damy radę, Buck. Cokolwiek się wydarzy — przyrzeka mu, uśmiechając się pokrzepiająco.

Sam może w to nie wierzyć, ale chcę by Bucky miał nadzieję. Coś, czego będzie mógł się chwycić w swojej drodze ku lepszemu jutru.
Steve chce w to wierzyć, naprawdę, ale… Boi się. Boi się, że wszystko zepsuje, że Bucky mu nie wybaczy, że…

— Nie będziesz już Kapitanem Ameryką? — Bucky odzywa się po raz pierwszy od dłuższej chwili, zmuszając Steve’a to otrząśnięcia się.

Steve otwiera już nawet usta, by mu odpowiedzieć, ale… Sam nie wie. Nie zna odpowiedzi.

— Póki co… Nie, ale…

— To dobrze — Bucky wchodzi mu w słowo. — Nie lubię Kapitana Ameryki.

Steve spogląda na niego i kiedy widzi to tak znajome zmarszczenie brwi, tą iskrę w jego spojrzeniu… zwyczajnie zaczyna się śmiać, czując łzy zbierające się w kącikach ust.

— I boję się, że Kapitan Ameryka będzie tym, który mi cię odbierze.

Bucky był tu, lubił go i nie lubił jednocześnie, uśmiechał się do niego i … na Boga, Steve od dawna nie był tak szczęśliwy.
***
________
1Na przestrzeni lat ojciec Steve’a przedstawiany był różnorako, ale ja odwołałam się tutaj do tej wersji, w które pił i bił Sarah, która broniła przed nim Steve’a.
2The Manchurian Candidate” – powieść i film opowiadające o żołnierzach amerykańskich, którzy poddani zostali praniu mózgu.
3Raczej nie muszę tego tłumaczyć, prawda? Wytłumaczę jednak użycie imienia Jaszu/Jasha/Yascha. NIE JEST ono rosyjskim odpowiednikiem imienia James, jak sądzą niektórzy. W fanonie utarło się jednak, że tak Natasha mogła zwracać się do Bucky’ego, więc to wykorzystałam.

Komentarze

  1. Tak mało Stucky.. Ale jest na tyle otwarte zakończenie, że można je sobie dopisać ;) jak mówiłam, podoba mi się podkreślenie dwóch stron osobowości Stevea, to jak wciąż ze sobą wchodzi w "dyskusje" gdy chcenia i pragnienia obu - Kapitana i Stevea czasem nie współgrały.
    I ta samotność Tony'ego i Stevea jest podobna choć spowodowana innymi czynnikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wspominałam i tu, i w komentarzu na Watt - to nie Stucky-Stucky, ale jest tak zarysowane, że zawsze można sobie nieco dopowiedzieć. Na początku miał to być tekst stricie Stucky, ale w połowie zupełnie zmieniłam zdanie. I wyszło, jak wyszło.
      Steve i Tony są w jakimś stopniu do siebie podobni, ale przy tym tak kompletnie różni, że ich relacja nie może być prosta. Steve z jednej strony chce mieć wreszcie w Tony'm przyjaciela, ale z drugiej... - cóż, sam mówił, że zawsze wybierze Bucky'ego, a wie przecież, że ten będzie oskarżać go o śmierć rodziców. Ciężka sytuacja.
      A co do Steve'a-wiernego psa - on będzie tak upierdliwi jeszcze przez długi, dłuuugi czas :P

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (10/?)

Miniaturka 2: Niebo spadające nam na głowy... (9/?)

Farba