Wyzwanie 10: Szlamowa bitwa, oklapnięta peruka oraz toksyczny eyeliner, czyli kolejny miszmasz przy akompaniamencie pioruna
Fabuła miniaturki powiązana jest z "Kawą", "Porankiem", "Lakierem do paznokci" oraz "Bazooką".
Akcja osadzona jest po "Poranku", ale przed "Bazooką". Bo nie lubię pisać po kolei.
Akcja osadzona jest po "Poranku", ale przed "Bazooką". Bo nie lubię pisać po kolei.
***
To
nie tak, że Abe nienawidził swojej pracy.
A
nie, wróć. Tak właśnie było.
Abe
Jenkins nienawidził swojej pracy.
Z
niemal każdej misji wracał z wgniecioną zbroją, siniakami, obiciami, otarciami,
a nieraz także ze zwichnięciami, złamaniami, krwawiącymi ranami czy wstrząsem
mózgu. A dzięki zbroi nie był jednym z tych najbardziej narażonych członków
zespołu, co stawiało go w o wiele lepszej sytuacji od Melissy, Fixera, czy
szefa. Zresztą, nikt z nich nie był przecież nieśmiertelny… No dobra, Atlas
prawie był, ale każdy poza nim mógł zginąć w każdej chwili,
o czym przekonali się przecież nie tak dawno temu.
I co dostawali w
zamian? Sławę? Bogactwo? Szacunek i poklask medialny?
Nic z tych rzeczy.
Nie, żeby Jenkins się
temu dziwił. Po zniszczeniach dokonanych przez bohaterskich i heroicznych Avengers,
konsekwencjach wprowadzenia ustaw rejestrujących i rozpadu grupy
"największych bohaterów świata" – serio, Abe nadal ma ochotę śmiać
się, gdy tylko to usłyszy – nie było nic dziwnego w tym, że
społeczeństwo było nastawione bardzo sceptycznie do drużyny składającej się z
byłych przestępców. Skoro nie mogli ufać Avengers – oczku w głowie Kapitana
Ameryki, najszlachetniejszego ze szlachetnych, najbardziej honorowemu i
bohaterskiemu z bohaterów, jak mogli zaufać im – drużynie mniejszych i
większych rzezimieszków prowadzonych przez zabójcę-legendę?
Ale oni nie byli
Avengers. Mogli robić swoje bez uwielbienia i wznoszenia na piedestały. To była
ich praca, ich obowiązek. Chcieli to
robić.
Abe lubił to
robić. Nienawidził za to swojej niewdzięcznej pracy.
Był
wyczerpany, poobijany, zbroja niemal wgniatała mu się w kości, a wszystkie
wzmacniacze były uszkodzone, ponieważ nieźle oberwał, wyciągając ludzi
uwięzionych w walącym się budynku, który nie zmienił się w kupę gruzu tylko
dzięki reakcji Atlasa, który zdołał przytrzymać go w ostatniej chwili.
W
budynku walącym się, ponieważ śluz wielkich, szlamowatych, obślizgłych potworów
okazał się toksyczny i przeżarł się przez ściany nośne, uszkadzając szkielet
budynku przez wyjście w reakcję z jednym z metali.
Toksyczny
śluz wielkich, szlamowatych, obślizgłych potworów, które wyglądały jak
pieprzone ślimaki.
Kiedy
jego życie stało się tak absurdalne?
Latał
nad ulicami miasta, starając się ewakuować wszystkich cywili, którzy mogli
znaleźć się drodze… tego czegoś. Abe był geniuszem – oczywiście, że
nim był, ale ani on, ani systemy zbroi nie potrafiły przypisać tych stworzeń do
żadnego żyjącego kiedykolwiek na ziemi albo znanego wszelkim bazom danych
pozaziemskiego gatunku. Wszystko wskazywało na to, że są to przedstawiciele
gatunku limax maximus, które zostały poddane jakiejś przedziwnej mutacji.
Sensory nie potrafiły jednak ustalić, co do tego doprowadziło.
— Jenkins?
Udało ci się ustalić z czym mamy, do cholery, do czynienia? — Usłyszał
w komunikatorze głos Karli, okraszony odgłosem głuchego uderzenia.
—Nie
do końca. Wyglądają na mocno zmutowanych przedstawicieli gatunku limax maximus,
potocznie zwanego pomrowem. Statystycznie nie przekraczają one siedmiu, góra
ośmiu cali długości. I nie wydzielają toksycznego śluzu. Jednak… — zaczął,
strzelając z repulsora jednemu z monstrów w głowę. Chyba. — Tym przyjemniaczkom
nikt chyba tego nie powiedział.
— Wiesz,
co mogło do tego doprowadzić?
—
Niestety, ale nie. Fixer?
— Nie
jestem biologiem. — Jego głos zamilkł, zastąpiony serią
wystrzałów. — Jednak udało mi się wpaść na to, że ich piętą Achillesa
jest otwór płucny. Walcie w niego.
—
Świetnie. Może uda nam się wrócić na lunch — rzucił, przelatując pomiędzy
budynkami. Złożył skrzydła, przełączając napęd na ten zamontowany w rękawicach,
barkach, łydkach i stopach pancerza, kierując się w stronę reszty drużyny,
walczącej z największą grupą monstrów. — Co ty na to, Mel? Dawno nigdzie nie
byliśmy.
— Jenkins!
— Usłyszał ostrzegawczy głos Barnesa.
—
Okej, okej. Nie bulwersuj się tak, szefie. Też możesz wpaść. Ale pamiętaj,
naleśnikarnie odpadają — dodał, ignorując wściekłe, pełne reprymendy
westchnienie. Co jak co, ale na poczcie humoru wskrzeszenia nie działają zbyt
dobrze. Zdecydowanie nie, a Barnes jest tego idealnym przykładem. Nie, żeby
było ich wiele. Zazwyczaj martwi pozostają martwi.
Już z daleka
dostrzegł wzbijającą się w powietrze Melissę.
Jej nowa, wzmocniona
uprząż i rękawice zdawały się sprawować znakomicie. Nic dziwnego, przecież to
on je zrobił. Stworzone dzięki nim iskrzące się, jaskraworóżowe skrzydła
zdawały się być silniejsze i potężniejsze od wszystkich, które kiedykolwiek
udało jej się utworzyć.
Szybowała na nich w
górę, rozpościerając skrzydła. Na tle słońca przez chwilę przypominała
Jenkinsowi anioła. Po chwili wypuściła jednak w stronę monstrów serię pocisków
z solidnego dźwięku, przypominając mu, że ma w sobie znacznie więcej z
diablicy. I że właśnie to w niej lubi.
Niemal
cała 16th Street zdawała się być pokryta zielonym, obślizgłym śluzem
przeżerającym się przez karoserie porzuconych samochodów i rozmiękczającym,
pokrywający ulicę asfalt. Jego większe stężenie zdawało się zatruwać powietrze.
Akcja zdecydowanie
nie była tak czysta i prosta, jak spodziewali się, że będzie.
Drużyna była niemal w
komplecie, brakowało tylko szefa, i każdy z nich prezentował się równie
koszmarnie.
Atlas zajmował się
wszystkimi osobnikami oddalonymi od głównego stada, zwyczajnie je depcząc. I
zdawał się przy tym świetnie bawić.
Songbird atakowała z
powietrza, a wściekła Moonstone z włosami pełnymi szlamu i resztek obślizgłych,
ślimaczych ciał posyłała kolejne promienie w stronę kolejnych,
niepowstrzymanych w swojej wędrówce ślimaków.
Fixer posyłał niemal
nieprzerwane serie pocisków i mini-rakiet do wszystkiego, co się nawinęło.
Jenkins
wylądował z głuchym łoskotem obok nich, posyłając kilka strzałów z repulsorów –
goń się Stark! – w stronę jednego z monstrów, wydawałoby się, że największego.
Śluz z rozrywanego przez strzały ciała poleciał wprost na lewitującą obok
Karlę, która obróciła się, posyłając Jenkinsowi pełne wściekłości spojrzenie.
—
Świetnie wyglądasz, Moon — Pokazał jej uniesiony kciuk. Nie kłamał, bo Karla
nawet umazana śluzem wciąż zasługiwała na Top 3 najseksowniejszych kobiet świata.
— Czyżby coś mnie ominęło? — spytał, lustrując wzrokiem otoczenie.
— Jenkins,
mniej błaznowania, więcej działania. — Kolejny raz upomniał go Barnes.
—
Czyli kij w tyłku to taki gratis do stanowiska?
— Jeśli
się nie zamkniesz, skręcę ci kark.
—
Okej, argument nie do przebicia. — Uśmiechnął się krzywo, choć wiedział,
że nikt tego nie zobaczy. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nagle coś z
wielkim impetem odrzuciło go o kilka metrów w tył. — Cholera jasna — zastękał,
dźwigając się w górę. Ekran zbroi zamrugał, kiedy czujniki zaczęły skanować
pochodzenie pocisku energii, który go powalił, wyświetlając dane na bokach
wyświetlacza. Niezidentyfikowana energia pozaziemska, wytwarzająca
promieniowanie podobne do tego, które wykrywalne było w Meksyku w 2011 i
podczas ataków na Nowy Jork kilka lat temu. Kolejny Asgardczyk?
— Amora —
powiedział głucho Erik, a Jenkins automatycznie zaczął przeszukiwać wszystkie
bazy danych SHIELD, do których miał dostęp. I te, do których mu go nie
przyznano, także.
Amora.
Asgardzka bogini
lubująca się w zniszczeniu i chaosie.
Świetnie, normalnie
świetnie.
— Abe!
— krzyknęła Melissa, lądując tuż obok niego. Jej skrzydła momentalnie
rozpłynęły się, gdy tylko dotknęła ziemi.
—
Nic mi nie jest. — Uniósł rękę w uspokajającym geście i przeskanował okolicę w
poszukiwaniu Amory.
Czujniki
wykryły ją na dachu jednego z pobliskich budynków.
—
Jest na dachu Banku Centralnego — powiedział, rozkładając napęd zamontowany w
skrzydłach. — Moon i ja…
—
Kto powiedział, że to ty tutaj dowodzisz, co Jenkins? — Karla posłała mu ostre
spojrzenie, z gracją lądując obok. Przeczesała palcami sklejone śluzem, długie
blond włosy, które teraz przypominały oklapłą perukę, i stanęła obok Melissy. —
Nie słyszałam, żebyś dostał awans. Jeśli któreś z nas miałoby dowodzić,
powinnam być to ja.
—
Karla, błagam cię. To nie jest odpowiedni moment na załatwianie takich spraw. —
Melissa spojrzała na nią wzrokiem, który Abe mógł określić jako
oskarżycielsko-błagalny. Taki, jakim często spoglądała na niego, gdy kolejny z
jego eksperymentów skończył się mniej lub bardziej efektownym wybuchem.
Poprawiła kilka kosmyków różowych włosów, które wyślizgnęły się z upięcia, a
potem dodała: — Więc weź się w garść, zatrzymaj swoje kompleksy dla siebie, i do
roboty.
Przywołała skrzydła i wbiła się w
powietrze, kierując się w stronę Banku. Abe ruszył za nią, zgarniając po drodze
przyglądającego się im z milczeniem Fixera.
— Norb, uszczęśliw mnie, mówiąc,
że masz plan. Jakiś. Jakikolwiek.
— Nigdy nie walczyłem z kimś takim.
Czarodziejka to nowość. A ty? Masz coś?
— Módlmy się do Thora, by
trzasnął ją piorunem? — zażartował, choć tak naprawdę wcale nie było mu do
śmiechu. Nie mieli planu, nie mieli dowódcy. — Szefie, nie obrazilibyśmy się,
gdybyś zarzucił jakąś wskazówką — wręcz zanucił do komunikatora, ale
odpowiedziała mu cisza. — To nie byłoby oszustwo. No weź, Barnes…
Znów odpowiedziała mu
tylko cisza, ale nie miał czasu, by się tym przejmować. Był zbyt zajęty
omijaniem magicznych pocisków, które Czarodziejka posyłała w ich stronę. Nie
chciał skończyć jako ropucha. Zabójczo przystojna, ale wciąż ropucha. Mel
wykopałaby go za to z łóżka, bez dwóch zdań.
/Posłał w stronę Amory samonamierzający się pocisk,
okrążając Bank, by zrzucić Fixera na dachu jednego z pobliskich budynków.
— Mam odczyt cieplny. W Banku są
cywile — powiedział. — Powtarzam, w Banku są cywile, więc nie zrzućmy im dachu
na głowy… Cholera! — zaklął głośno, widząc jak Amor z łatwością przekierowała
pocisk ruchem dłoni i ze śmiechem posłała go w stronę próbującej ją zaatakować
Melissy. Jednak nim Abe choć zdążył zareagować, Songbird zniszczyła go jednym,
krótkim krzykiem – przy okazji niszcząc też szyby okien w pobliskim budynku… –
a potem posłała pocisk z solidnego dźwięku w stronę Czarodziejki. Ten z
łatwością odbił się od stworzonej przez Amorę magicznej tarczy i uderzył w
Melissę. Abe, nie czekając na nic, ruszył w jej stronę, by uchronić ją przed
zderzeniem. — Moon, Erik, zróbcie coś! — wręcz krzyknął do komunikatora,
wiedzą, że tylko ta dwójka może mieć szanse z asgardzką czarodziejką.
Kiedy chwytał
upadającą Mel w ramiona, Moonston przeleciała obok nich i z wściekłym okrzykiem
posłała rąk promień fotonowy, który na moment wytrącił Amorę z równowagi. Karla
nie zmarnowała ani chwili, tylko z nieukrywaną furią, która objawiła się jako
świetlista poświata wokół jej ciała, rzuciła się w jej stronę, by wymierzyć
cios wprost w jej nieokryty zbroją brzuch. Amora zaśmiała się jednak, lekko
odrzucając głowę w tył, a potem zniknęła w chmurze zielonej magii, by za krótki
moment pojawić się klika metrów dalej. Z uśmiechem obserwowała jak rozpędzona
Karla przebija się przez dach Banku, nie mogąc się zatrzymać. Potem słychać
było tyko dźwięk wybuchu i krzyki ludzi, których Sofen musiała zranić.
Nim Abe zdążył choć
zareagować, powiedzieć choć cokolwiek, zauważył Atlasa biegnącego w
stronę Banku. Jeszcze w swoim naturalnym rozmiarze, ale zwiększającego się z
każdym krokiem, by wreszcie przerosnąć gmach Banku wzrostem i górując nad nim,
móc unieść stopę, chcąc zmiażdżyć Amorę niczym pluskwę.
Własny, jednocześnie wściekły i
pełny strachu krzyk zadudnił Jenkinsowi w uszach, gdy podeszwa Erika zaczęła
miażdżyć dach Banku. Kiedy Abe ruszył w jego stronę, przygotowując cały swój
arsenał, świat zaczął migotać i rozmazywać mu się przed oczami. Już chwilę
później nie leciał w stronę Atlasa, z szokowaną Mel w ramionach, a siedział
Komorze, z goglami do wirtualnego treningu na twarzy. Ściągnął je z siebie z
wściekłością, poodpinał elektrody, i nie czekając na nikogo – nawet na Mel –
wyszedł z Komory, przechodząc do centrum obserwacyjnego, gdzie na głównym
monitorze dostrzec można było ich wirtualną porażkę.
Barnes siedział na
swoim miejscu, posiniaczoną i pokłutą wenflonami dłonią masując nasadę nosa.
Nie powiedział niczego, choć doskonale musiał zdawać sobie sprawę z tego, że
Abe wszedł do pomieszczenia.
Jenkins też się nie odezwał, a
zajął się wyłączeniem całego mechanizmu Komory, kątem oka obserwując jednak
resztę drużyny wchodzącą do pomieszczenia. Uśmiechnął się półgębkiem do
Melissy, która odpowiedziała mu przewróceniem oczu i spojrzeniem pt.„Nie w
pracy.”
— Mówiłam, że Jenkins nie
powinien… — zaczęła Karla, ale Barnes uniósł dłoń, by ją uciszyć.
— Sofen, stul ten, cholerny pysk.
Po prostu się zamknij. — Spojrzał na nich zmęczonym spojrzeniem. Dobrodusznie
przemilczę to, że wszyscy schrzaniliście akcje z pieprzonymi ślimakami, bo jak
stado baranów ruszyliście na jedną wariatkę… Jenkins, Ebersol – macie mózgi i
jednak potraficie ich czasem użyć. Gold… — Zerknął na Melissę. — Bądź
pewniejsza siebie. Olbrzymie i Barbie – co, do cholery, miałbym powiedzieć
Chang i Radzie, gdybyście zmiażdżyli i rozdeptali pieprzony Bank z cywilami w
środku? Erik, rozumiem, że miałeś z blondi osobiste porachunki i między innymi
dlatego ją wybrałem, ale musisz trzymać nerwy na wodzy i myśleć.
Atlas – ten wielki, ponad
dwumetrowy siłacz, niemal skulił się pod siłą spojrzenia Barnesa, na co Abe nie
mógł się nie uśmiechnąć, choć wiedział, że nie powinien.
— Wybacz, Wis.
— Nie przepraszaj mnie,
przepraszaj ludzi, których rozdeptałeś. — Uśmiechnął się. — Ale brawa za akcję
z przytrzymaniem budynku… A ty, Złotowłosa, dlaczego milczysz? — Spojrzał na
Sofen, odchylając się na krześle. — Czyżbyś zdążyła już wylać cały swój jad?
Karla posłała mu ostrą parodię
uśmiechu, krzyżując ramiona na piersi.
— Zaraz zdrapię ci ten uśmieszek,
Barnes.
— Droga wolna. Jednak czy ta
chwila satysfakcji warta jest zgnicia w Raftcie? Carol byłaby wniebowzięta. — Przekrzywił głowę, spoglądając na
nią z drwiną. — A teraz wynocha stąd. Muszę pozbyć się dowodów tej klęski i
wymyślić jakąś bajkę dla Chang… — Przerwał, gdy drzwi do centrum rozsunęły się,
ale gdy zobaczył wchodzącą przez nie Yelenę, kontynuował: — O tym jak świetnie
się spisaliście i jaka szkoda, że niestety usunąłem wszelkie nagrania…
— Och, będę musiała zdać o tym
raport. — Yelena zacmokała z dezaprobatą. — Cóż za przekręty, nieładnie. —
Stanęła obok Bucky’ego, opierając dłoń o jego bark. — O tym, że siedzisz tutaj,
zamiast być na rehabilitacji, także. Dlaczego go nie wykopaliście?
— Lubimy, gdy ktoś po nas jeździ
— powiedziała Melissa. — To nas motywuje.
— I mamy nadzieję, że jeśli się
zaniedba, selekcja naturalna zrobi swoje — dodała Karla, na co Yelena
przewróciła oczami.
— Rzućmy ją rekinom na pożarcie,
proszę… — rzucił przez ramię Abe. — Choć nie, zatrułyby się od tej tony
kosmetyków, którą w siebie wsmarowuje.
— To tylko eyeliner, Jenkins.
Nawet Barnes go używa…
Jenkins uśmiechnął się pod nosem.
Nie na słowa Karli, a na myśl, że choć są najbardziej popieprzoną drużyną,
najgorszymi bohaterami jakiś świat widział – i w ich przypadku ma to wiele
znaczeń – nie zamieniłby tej bandy na żadną inną.
***
Czytam, czytam, myślę - cholera, co to się wyprawia, ratują świat! - a tu trening <3 Aż nie wiem czy współczuć Bucky'emu przewodzenia taką wspaniałą grupą, czy jednak podziwiać za starania. I tyle razy ten ślimakowy śluz się pojawił, że w pewnym momencie zrobiło mi się niedobrze i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tyle go musi być :P
OdpowiedzUsuń"Nawet Barnes go używa" jest zdecydowanie moim faworytem w rankingu na najbardziej prawdziwe zdania. Swoją drogą właśnie w tym zdaniu wkradła się literówka, mianowicie brak "t" przy "nawet".
No i co więcej mogę powiedzieć? W zasadzie tyle, że kolejny raz bardzo mi się podoba. Ale na pewno wiedziałaś, że się spodoba.
Akurat mnogość śluzu była zamierzona właśnie z tego powodu, choć zastanawiałam się, czy jednak nie przesadziłam i nie jest go zbyt dużo.
UsuńJa bym Bucky'emu współczuła. Bo akcje tego typu w wykonaniu tej grupy to nie mój wymysł, a kanon :P
I właśnie nie wiedziałam czy się spodoba, bo jednak miała być notka o Bucky'm, a przez 3/4 tekstu go nie ma, a narrację prowadzi facet, który nie jest jednak jakoś super-znany.
Przez wspomniany eyeliner mam ochotę iść do łazienki i próbować nauczyć się robić kreski xD
OdpowiedzUsuńHaha i nie ma to jak przy treningu porozwalać co nieco xD Bez krzywd nie może się obejść xD Bucky, ucz nas wszystkich xD
Akurat gdyby nie Bucky, ta banda rozwaliłaby całe miasto przy łapaniu byle kieszonkowca :P Żeby to Winnie był tym logicznie myślącym dowódcą, do czego to doszło...
UsuńJestem na tak. Mało było samego Barnesa, ale jego uwagi, bardzo trafne, rehabilitowały wystarczająco jego nieobecność in persona. Zwłaszcza, że mamy go tutaj rannego (aż chcę go przykryć ciepłym kocykiem i chronić przed światem).
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim lubię to, że rozszerzasz świat o więcej postaci niż tylko te pokazane w filmach i jak zwykle chylę czoła nad znajomością komiksów. Jak będę się więcej tak kajała, to kiedyś nabiję sobie guza. I to będzie Twoja wina.
Jesteś jedną z niewielu osób, którym nie mam się do czego doczepić. To trochę frustrujące, bo mam wrażenie, że mój komentarz nie jest przez to wystarczająco... wartościowy :/
A pytań nie piszę, bo nie mam pomysłów, ale czytam :P
Pozdrawiam
CeHa
Właśnie przez ten niedobór Bucky'ego miałam obawy. Abe nie jest jakąś szalenie popularną postacią (z tej zbieraniny najbardziej znana jest chyba Moonstone) większość fanów MCU zwyczajnie go nie zna, więc notka mogła nie przypaść do gustu. Ale cieszę się, że było inaczej :)
UsuńI dziękuję za każdy komentarz!
A właśnie, ja mam do Ciebie małe pytanko, tak mi się przypomniało a poropos Abe. Skąd info, że Bucky jest żydem?
UsuńTo taki fanon, a może nawet headcanon, który został oparty na kilku wypowiedziach Bucky'ego i jego zachowaniu po obozie koncentracyjnym. Nigdy nie zostało powiedziane wprost jakiej jest wiary, ale często spotkać można ff, w których Bucky jest właśnie żydem.
Usuń